To nie jest love song, jakiego się spodziewacie, bo takiego love songu nikt nie śpiewał – w formie jak kubistyczny obraz, o postaciach-literach, o relacji-figurze niemożliwej. Ale też, jak to w porządnej piosence o miłości – mamy i namiętność, i poczucie schyłku. Karolina Krasny opowiada językiem odkrywczym, przebywanie w tych zdaniach jest przyjemnością samą w sobie, tak jak i w świecie przez nią stworzonym: trudno utrzymać w nim równowagę i w końcu wypada się z okna, ale jest to piękny lot.
Ela Łapczyńska
Pojedynczy akapit tej prozy ma więcej mocy, niż większość przeczytanych przeze mnie książek razem wziętych. Ostatnio tak bardzo w coś wierzyłem, odkrywając dla siebie Jane Bowles. Ale to zupełnie coś innego. Jest miękkie i twarde jednocześnie, nieokiełznane i perfekcyjnie ułożone. Każdy krok, który wykonasz wchodząc tutaj, będzie przygodą.
Adam Kaczanowski
O „Love Song” Zdrowe, pomarszczone skóry, falujące przy standardowym truchcie. Na fałdach jabłka, koraliki i krótkie burze. W tle mokre psy i wędzone cygara, rozłożone na beżowym, niskim blokowisku. I jeszcze: najmłodszy z dorosłych mieszkańców, który kocha się w niczyjej babci. XY poznaje w autobusie starszą od siebie Zet. Z racji katastrofy niskiego kalibru, oboje zmuszeni są do spędzenia nocy na Przystanku Niebo. Kiedy wspólna popijawa niebieskiego detergentu zyskuje znamiona relacji, XY po raz pierwszy sięga po słowo kochać. Skutki tej decyzji są szybkie i namacalne. Pod językiem pojawia się szkło, podróże stają się proste, a religie nieaktualne. Do łask wracają słodycze i polne ceremonie. Z czasem pojawia się też choroba, dancing oraz pies Silver. „Love song” to opowieść o uczuciu, które redefiniuje zastany krajobraz. Ulokowana w niej dwójka bohaterów koresponduje z naturą, społecznością i tkanką miejską, w której została umieszczona. Jako byty bardziej efemeryczne, niż ludzkie, często stają się tłem dla reszty obrazów, współtworząc z nimi nieprzerwaną animacje. Story zakłada, że są zakochani.